środa, 5 września 2012

Krótka przerwa od pracy - Kyoto! :)

Ohayo gozaimasu ;) Od kilku dni jestem już w Polsce chociaż myślami wracam do Kraju Wschodzącego Słońca... Wiem, że trochę zaniedbałam bloga, ale pod koniec wyjazdu miałam dość sporo na głowie i musiałam się skupić na pracy. Ale nie martwcie się, mam jeszcze kilka wpisów do opublikowania, więc będzie co oglądać :)

Teraz druga część relacji z krótkich sierpniowych wakacji w Narze i Kyoto. 

Będąc w Kyoto przekonałam się jak to jest, kiedy jest naprawdę gorąco. Przyrzekam, jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam temperatury tak dotkliwie jak wtedy. 32^C w Tsukubie to pikuś w porównaniu z odczuwalną temperaturą w Kyoto. Do tego dochodzi jeszcze super wysoka wilgotność powietrza, która wcale nie pomaga (chyba, że na suchą skórę i włosy :)

Zwiedzanie Kyoto zaczęliśmy od świątyni Kiyomizu. Poniżej zdjęcia wykonane w drodze do świątyni. Dużo schodów i ogólnie cały czas pod górkę - Gaijinowi zawsze wiatr w oczy :)





Kurka :)




No i jesteśmy w Kiyomizu Temple. Świątynia jest usytuowana na 13 metrowej skarpie. Bardzo dawno temu, Samurajowie skakali z tych 13 metrów, żeby udowodnić jak są odważni i fajni :) Według Wikipedii zanotowano 234 skoki, z czego 85,4% zakończone sukcesem.











Widok na Kyoto.



W świątyni Kiyomizu znajdują się wodospad Otowa, którego wody podzielono na trzy źródełka, każde z nich odpowiada za inną dziedzinę życia. Mówi się, że pijąc wodę z danego źródła, osiągnie się powodzenie w danej dziedzinie. Dodam, że wypicie wody z każdego wodospadu jest uważane za chciwe, więc trzeba wybrać dwa z nich :)

 W tym oto sterylizatorze znajdują się czerpaki, do których nabiera się wodę, którą później trzeba wypić. 

Jak mówiłam, trzy źródełka - każde odpowiada za coś innego. Pierwsze zapewnia długowieczność, drugie to powodzenie w szkole i życiu zawodowym, natomiast ostatnie źródełko odpowiada za szczęście w miłości. 



Poniżej możecie zobaczyć miejsce, z którego skakali Samurajowie.






Na terenie kompleksu znajduje się para "love stones", czyli kamieni miłości. Są one oddalone od siebie o 6 metrów i każda samotna osoba, której uda się przejść prosto od jednego kamienia do drugiego z zasłoniętymi oczami, znajdzie prawdziwą miłość. 




W drodze do drugiej świątyni spotkaliśmy gejszę, która z chęcią pozowało do zdjęć  :)




Drugim miejscem, które zwiedziliśmy w Kyoto była świątynia buddyjska Kodai-ji. 














Bardzo nalegałam, żebyśmy zobaczyli tę świątynię z uwagi na las bambusowy, który znajduje się na terenie kompleksu. Muszę powiedzieć, że jest dość imponujący :)







Następnie skierowaliśmy kroki w stronę jednej z pięciu dzielnic gejsz w Kyoto - dzielnicy Gion.

 



Poniżej widzicie ulicę, na której mieliśmy nadzieję zobaczyć milijony gejsz - nie było ani jednej. Kolejne (zaraz po Yokohamie) rozczarowanie...



Nie zobaczyliśmy żadnej gejszy w Gion, więc udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. Kolejny przystanek - Pałac Cesarski.




Idąc ulicami Japonii, warto mieć oczy naokoło głowy i rozglądać się we wszystkich kierunkach. Wtedy można trafić na takie perełki jak te poniżej :)

 



Idąc w kierunku Pałacu Cesarskiego, najbardziej odczuliśmy wysoką temperaturę - szliśmy drogą, którą widzicie na zdjęciu poniżej. Milion kilometrów bez porządnego cienia. 





W drodze do Pałacu widzieliśmy dzieci pluskające się w małym strumyczku. Miałam ochotę do nich dołączyć :)






Poniższe zdjęcia pochodzą z terenu Pałacu. Nie było to nic specjalnego - kilka budynków, w których nic nie ma. Ale zwiedzanie z przewodnikiem było za darmo, więc skorzystaliśmy :)









Najfajniejsza rzecz w całym Pałacu to ogród.










Na tym zakończyliśmy pierwszy dzień zwiedzania Kyoto. Wróciliśmy tu następnego dnia rano. Byliśmy nawet w Osace, a tego nie planowaliśmy - tak to jest jak się wsiądzie do złego pociągu :)




Drugiego dnia w Kyoto udaliśmy się do Złotego Pawilonu, który ponoć jest obowiązkowym miejscem do zaliczenia w tym mieście. Prawdę mówiąc, spodziewałam się czegoś lepszego, bardziej spektakularnego, ale i tak było spoko :)







Wracając z Golden Pavilon przechodzi się obok statuetek, przed którymi ustawiono blaszaną miskę, do której ludzie próbują wrzucić pieniążki. Jak widać z niewielkim powodzeniem ;)



Czekając na autobus, którym mieliśmy wrócić na dworzec zobaczyliśmy automat, w którym można kupić krawaty, karty pamięci i baterie :)

 

To tyle jeżeli chodzi o O-bonowe wakacje. 
Do następnego, Kasiek :)

1 komentarz:

  1. Właśnie Kasiek, co to za przerwy we wrzucaniu zdjęć? :P

    OdpowiedzUsuń